Levi Ackerman.
Jedyna osoba, która przychodziła mi teraz do głowy. Wielka osobistość, autorytet większości kadetów, jak i reszty korpusu zwiadowców.
Niedościgniony orzeł. A właściwie zimny głaz; jego lodowate spojrzenie mroziło krew w żyłach, a charakter był twardy, nie do złamania przez kogokolwiek.
Najlepszy na świecie w obronie życia ludzkości, przed ogromnych rozmiarów humanoidalnymi stworami, zwanymi tytanami- to wystarczający powód, bym zaczął interesować się ta postacią. Levi mnie intrygował, jednocześnie naciągając do granic możliwości moją ciekawość...
-Eren! Teraz twoja kolej!- krzyknął mój przyjaciel Armin, ustępując mi miejsca u boku Jean'a. Mieliśmy właśnie zajęcia z samoobrony, prowadził je kapitan Erwin; był dosyć surowy, jeżeli chodzi o sposób walki. Mieliśmy być perfekcyjni pod tym względem, nie szczędził sobie krzyków i wyzwisk. Jego metody były jednak skuteczne, dodatkowo wzmacniając nasz respekt do niego.
-Już lecę!- Odkrzyknąłem z lekkim uśmiechem na ustach.
-Eeeren- przeciągnął Jean- Dzisiaj nie wygrasz, obiecuję Ci to, skarbie-zaśmiał się złośliwie
-Nie bądź taki pewny! Jak zwykle polegniesz, nie poddam się i tym razem!- Zawołałem. Uwielbiałem się droczyć z Jeanem, to zawsze poprawiało mi humor, nawet w kryzysowych sytuacjach.
-A wiec... raz, dwa...
- TRZY! -dokończyłem, po czym jak torpedy wystrzeliliśmy rzucając się na siebie. Biliśmy się do upadłego, rzucaliśmy sobą, absolutnie nie dając sobie szansy na wygrana. W pewnym momencie Jean podciął mnie sprawnym ruchem nogi. Przewróciłem się wprost na twarz, mimo to chwyciłem go za rękę, pociągnąłem do siebie, a chłopak poleciał tak szybko, jak ja wróciłem do pionu. W triumfalnym geście zaśmiałem się głośno, jednak podałem mu dłoń. Jean krwawił z nosa, ja miałem rozcięty łuk brwiowy. Poświęcaliśmy swoje zdrowie już kolejny raz.
-Ehh... na następny raz cię nie oszczędzę, miałeś dziś u mnie taryfę ulgowa, bo widzę, ze nie wyglądasz najlepiej- zaśmiał się ponownie, a ja pstryknąłem go w nos i pokazałem mu język.
Kiedy zajęcia się skończyły, poszedłem z Mikasa i Arminem do stołówki na obiad. Od jakiegoś czasu zupełnie nie miałem apetytu, czasem nawet wymigiwałem się od wspólnych posiłków, wmawiając przyjaciołom i ciekawskim przeróżne wymówki. Nie czułem głodu. Wytrwale pracowałem nad sobą, by osiągnąć wymarzony cel wybicia wszystkich tytanów na świecie. Mimo to, czułem, że oprócz braku apetytu, coś jest ze mną nie tak.. Nie miałem pojęcia jednak, co to takiego. Zwykłe przemęczenie? Czy swoją zawziętością rozpocząłem swoją autodestrukcję?
-Co dziś na obiad?- pytał zaciekawiony Armin.
-Chyba znów zupa warzywna. Zaczyna mi się to już nudzić...- westchnęła cierpiętniczo Mikasa- Hej, wyjdźmy dziś gdzieś. Co wy na to?-dodała entuzjastycznie.
-Chętnie! Eren, ostatnio nie widujemy się zbyt często, przydałoby nam się znów spotkać. Wiesz, tak na luzie!- powiedział Armin ciągnąc mnie za rękaw munduru.
-No... w sumie... czemu nie...- rzekłem po chwili namysłu. Tak naprawdę nie miałem na to ochoty, jednak faktem było to, że ostatnio poświęcam swoim przyjaciołom mało czasu.
-No to widzimy się po kolacji u mnie. Jeszcze coś wymyślimy.-rzekła Mikasa i nalała zupy do swojego talerza, by za chwilę napełnić też mój- Masz, ostatnio blado wyglądasz, Eren.- dodała zatroskanym głosem.
-D-dziękuję...-wyjąkałem i posłałem siostrze delikatny uśmiech.
Dziś zjadłem wszystko, czując na sobie prawie nieustanny wzrok Mikasy. Ona zawsze się o mnie troszczy, rozumnie mnie lepiej, niż ja sam... jestem jej naprawdę wdzięczny za to, że robi dla mnie tyle dobrych rzeczy. Jest przy mnie zawsze, kiedy tego potrzebuję. Chciałbym jej się kiedyś odwdzięczyć, chciałbym zrekompensować jej wszystkie wylane przeze mnie łzy, wszystkie troski i cały stracony czas. Mikasa odzwierciedla poświęcenie i miłość, a także niekwestionowane zaufanie, troskę, oraz przeogromną siłę. Właśnie taka była- nieustraszona, odważna, jednak uczuciowa i godna zaufania.
Kiedy już miałem wyjść z stołówki, do pomieszczenia wszedł kapral Levi. Od razu zmroziło mnie jego lodowate spojrzenie, nie wyrażające nigdy żadnych uczuć. Czarnowłosy mężczyzna idąc przed siebie i nie zważając na innych wyszukał wolne miejsce i usiadł, zwyczajowo zakładając nogę na nogę. Wlał do talerza zupę i zaczął niespiesznie jeść. Przez cały czas stałem w niego wpatrzony, póki nasze spojrzenia się nie spotkały. Momentalnie odwróciłem głowę w drugą stronę i z lekkim rumieńcem na twarzy wyszedłem z pomieszczenia i skierowałem się do swojego pokoju. W tamtej chwili po prostu nie wiedziałem, dlaczego tak postąpiłem- dlaczego nie potrafiłem oderwać wzroku od swojego przełożonego, dlaczego, do cholery, jego wzrok tak mnie speszył...?
Z rozmyśleń wyrwał mnie głos Petry, która momentalnie odepchnęła mnie od siebie i wyminęła, widocznie się gdzieś spiesząc. Nie byłbym sobą, gdybym nie zrobił czegoś głupiego.
Po może dwóch minutach dotarłem do swojego pokoju. Od razu zatrzasnąłem drzwi i położyłem się na łóżku. Byłem zmęczony. Sam nie wiedziałem czym, zmęczenie przyszło z chwilą, kiedy wyszedłem ze stołówki, tak bez powodu. Mimo tego nie potrafiłem zasnąć, cały czas wpatrywałem się w biały sufit, czasem zerkając na zasłonięte okno, czy spoglądając na szafę po mojej lewej stronie. Stało na niej kilka książek, a parę kartek papieru było porozrzucanych pod niewielkich rozmiarów biurkiem. Na podłodze walały się ubrania, których nie miałem siły sprzątnąć i poskładać. Prawdę mówiąc, zawsze byłem lekkim bałaganiarzem, jednak ostatnimi czasy przechodziłem samego siebie. Postanowiłem więc zająć się czymś wreszcie chociaż na moment, by zapełnić umysł i skończyć przyłapywać się na myśleniu u kapralu, co zdarzało się coraz częściej. Od niechcenia podniosłem się do siadu, po czym wstałem na równe nogi i skierowałem się w stronę biurka. Pozbierałem i poukładałem w równą kupkę śnieżnobiałe kartki papieru, po czym poukładałem ubrania i położyłem je na półce w moje szafie. Skierowałem się do okna. Było już późno, nie czułem upływu czasu, odkąd przyszedłem do siebie.
-Mikasa i Armin pewnie się martwią- mruknąłem do siebie. Pospiesznie wyszedłem z pomieszczenia zamykając drzwi na klucz, po czym przeszedłem długi korytarz i trafiłem na schody. Los chciał, abym w tamtej chwili potknął się o własną nogę, i sturlał się po średniej długości schodach w dół.
-Ał...- syknąłem z bólu i spróbowałem się podnieść, jednak moja próba skończyła się fiaskiem. Skręciłem kostkę i poobijałem plecy i żebra, o rękach nie wspominając. Powoli przeczołgałem się w stronę korytarza, mając nadzieję, że nikt nie będzie tędy przechodził, póki nie dostanę się do gabinetu pielęgniarza. Niestety, moja obawy się ziściły; i to w najgorszy możliwy sposób. Usłyszałem głośne kroki kierujące się w moją stronę. Nagle ucichły. Spojrzałem w górę, kiedy zobaczyłem nad sobą twarz kaprala Levi'a.
-Co ty tu robisz, dzieciaku?- zapytał typowym dla siebie, zimnym tonem.
-Ja...-przez chwilę nie potrafiłem powiedzieć niczego składnego. Było mi nawet trochę wstyd, że to właśnie mój przełożony musiał zobaczyć mnie w takim stanie.-Ja potknąłem się i spadłem ze schodów. Ale nic mi nie jest, sir.-powiedziałem wreszcie i opuściłem wzrok na buty czarnowłosego.
-Nie pieprz, właśnie widzę, jak nic cie nie ma.-syknął. Jego twarz nadal nie wyrażała żadnych emocji.-Podaj mi rękę smarkaczu, marnuję przez ciebie czas.
-T-tak, heichou...- powiedziałem i podałem mu dłoń. Levi sprawnym ruchem pociągnął mnie w górę i przełożył moje ramię przez swoje barki i powolnym krokiem ruszył w kierunku gabinetu pielęgniarza.
-Następnym razem uważaj, bo skopię ci ten rozjechany tyłek- rzucił spokojnym tonem, jak gdyby mówił o pogodzie. Gdyby był to ktoś inny, z pewnością potrafiłbym wytrzymać ból i przyłożyć porządnie za takie słowa, jednak przy heichou moja odwaga wyparowywała jak woda, pozostawiając jedynie jej niewielkie ilości. Cóż, pozostało mi wytrzymywać...
-Sir, gdzie my idziemy?- zapytałem niepewnym tonem. Właśnie pominęliśmy miejsce docelowe i kierowaliśmy się jeszcze dalej, aż do końca korytarza. Kapral nie odpowiadał, dopiero przy jednych ze drzwi zatrzymał się i zamaszyście je otworzył. Po wejściu do pomieszczenia, ujrzałem, wydawać się można, nieskazitelnie czysty pokój, bez grama kurzu na meblach, ani jednego zacieku na szybach okien, ani jednej fałdy materiału na łóżku. W porównaniu do mojego pokoju, mieszkałem w chlewie. W tym momencie przekonałem się na własne oczy, z jakiego powodu kaprala nazywają pedantem.
-Usiądź na tamtym krześle, zaraz do ciebie podejdę.- rzucił od niechcenia, wskazując na drewniane krzesło, na którym leżała miękka, biała poduszka. Podszedłem kawałek o własnych siłach i wykonałem polecenie mężczyzny. Ten po chwili przyszedł do mnie z apteczką i podniósł moją prawą nogę, kładąc ją sobie na kolanach. Czarnowłosy wyjął z torby zimny okład i przyłożył do mojej stopy, z której uprzednio zdjął but. Wzdrygnąłem się momentalnie, jednak szybko poczułem delikatną ulgę w bólu. Levi znów szukał czegoś w torbie, by po chwili wyciągnąć jaką mentolową maść i bandaż. Po kilku minutach zdjął zimny okład z kostki i delikatnym ruchem zaczął smarować opuchliznę. Czułem, jak delikatne są jego dłonie. Cały czas się w niego wpatrywałem, jego mimika twarzy pozostawała niezmieniona, jednak w jego oczach dostrzegłem skupienie. Palcami zataczał półkola, robiąc to jak najdelikatniej, by oszczędzić mi bólu. Wtem jego gładnie dłonie zsunęły się odrobinę nad moją kostkę, a kapral podniósł na mnie swój wzrok, czując, że skupiałem uwagę na nim. Odwróciłem głowę w bok czując, że krew napływa mi do twarzy. Dokładnie tak, jak w stołówce. Tym razem jednak nie miałem wyjścia i musiałem znieść swoją reakcję.
-Zostaniesz zwolniony z treningów. Jednak w zamian będziesz sprzątał na moje zawołanie, a kiedy z kostką będzie w porządku, dostaniesz ode mnie niezły wycisk, zrozumiano?- powiedział opanowanym tonem, owijając opuchliznę mocno bandażem.
-D-dobrze, sir. Zrozumiałem, dziękuję. - powiedziałem i spróbowałem wstać. Upadłbym, gdyby Levi nie chwycił mnie w odpowiednim momencie. Jego silne ramiona obejmowały mnie w talii, a ja poczułem, że czerwienieję jeszcze bardziej. Poczułem jego delikatny, męski zapach, wymieszany z jakimś owocem. Zgadywałem, że to jego żel pod prysznic pachniał porzeczką.
-Dziś nie możesz już nigdzie wyjść. Jest już późno, zostaniesz u mnie.-rzekł spokojnie kapral i zaprowadził mnie w stronę swojego nienagannie pościelonego łóżka.-Prysznic jest tam- wskazał na białe drzwi pomiędzy ścianą a szafą- masz iść się umyć bo będziesz spał ze mną. Nie wiem, jak tego dokonasz. Masz być czysty, albo wykopię cię na ziemię.-rozkazał i sprężystym krokiem poszedł wziąć prysznic, zabierając po drodze jakieś poskładane ubrania z biurka. Nie potrafiłem uwierzyć. Nie mogłem, nie chciałem.
Właśnie osoba, która jest moim bohaterem, by nie powiedzieć, że bogiem, powiedziała, że mogę spać z nią w jednym łóżku. Zrobiło mi się cholernie gorąco. Głupi pedant. Nie zasnę tej nocy... mimo to byłem mu strasznie wdzięczny za okazaną........ troskę? Gdyby nie on, możliwe, że nadal leżałbym na ziemi w korytarzu.
Zastanawiałem się nad Arminem i Mikasą.
Pewnie strasznie się martwią... Później im wszystko wyjaśnię.
Podczas moich rozmyśleń z łazienki wyszedł kapral. Na jego widok moje policzki zrobiły się gorące, a moje serce gwałtownie przyspieszyło... jednak nie zdawałem sobie sprawy, z jakiego powodu. Wpatrywałem się w jego umięśnione ramiona, podziwiałem każdy ruch jego mięśni na plecach. Miał pięknie wyrzeźbiony brzuch, jego biodra przepasał skórzany pas czarnych bojówek. Levi trzymał w ręce białą koszulkę, po czym włożył ją na siebie i podszedł do mnie. Nie przestawałem się w niego wpatrywać
-Teraz ty. Nie utop się, smarkaczu-syknął i sprawdził jeszcze jakieś papiery leżące na jego dużym, dębowym biurku. Chwiejnym krokiem wstałem i podszedłem do drzwi łazienki, gdy nagle poczułem na sobie jakąś tkaninę.-weź to, będzie ci pasowało-dodał. Była to zielona, duża koszulka i spodenki do kolan. Byłem przecież od niego wyższy.
Rozebrałem się, ledwo wchodząc do wanny i odkręciłem wodę. Zerknąłem na buteleczki stojące na białej półce obok wanny. Wziąłem jedną, która zdawała mi się być żelem pod prysznic. Tym razem się nie myliłem- porzeczka. Wylałem trochę na rękę i zacząłem namydlać swoje ciało. Za chwilę wziąłem drugą butelkę, która okazała się być szamponem do włosów. -A więc to sekret gładkich i miękkich włosów kaprala, tak?- zaśmiałem się w myślach. Powtórzyłem czynność, tym razem wcierając płyn we włosy. Spłukałem wszystko gorącą wodą.
Wyszedłem z łazienki z wilgotnymi jeszcze włosami, w pełni ubrany w ciuchy, które pożyczył mi heichou. Leżały na mnie idealnie. Kapral siedział przy biurku zapisując coś w jakimś dzienniczku, po chwili zerkając na mnie obojętną miną i odkładając pióro do kałamarza. Skierował się w stronę łóżka, uprzednio gasząc wszystkie świece i lampy, po czym położył się plecami do mnie.
-Wyśpij się, dzieciaku. Jutro dam ci popalić. Wyliżesz stajnię a później zmyjesz naczynia w kuchni. Będę sprawdzał. Jeśli zobaczę, że zrobiłeś coś niedokładnie, skręcę ci drugą kostkę- rzucił zimno czarnowłosy. Położyłem się obok niego. Czułem się strasznie nieswojo. Jego łóżko było naprawdę wygodne, pierzyna była ciepła, jak na tę porę roku, którą jest jesień. Mimo to byłem lekko spięty. To było naprawdę dziwne, że Levi zaproponował mi coś takiego.
Na usta nasunęło mi się jedne pytanie.
-Heichou, mam pytanie...- prawie wyszeptałem. Nie słysząc odpowiedzi, zdecydowałem się kontynuować.- Dlaczego nie zabrałeś mnie do gabinetu pielęgniarza?
- Nie było go. Musiałbyś czekać do jutra. Ciesz się, że się nad tobą zlitowałem- warknął mężczyzna.
- Ah... Dziękuję, sir. To było miłe z twojej strony.- uśmiechnąłem się pod nosem, nie zważając na ton kaprala, z jakim mi odpowiedział. Mimowolnie przysunąłem się bliżej niego i zamknąłem oczy.- Dobranoc, heichou- powiedziałem.
Nie dostałem odpowiedzi. Kapral jedynie bardziej otulił się kołdrą i pozornie zasnął.
Pozornie. Wiedziałem, że nie spał pół nocy. Jak nie dłużej... ja również nie potrafiłem zasnąć.
Czułem jego zapach. Polubiłem porzeczki.
Jutro czeka mnie pracowity dzień...
~
Witam wszystkich na moim blogu poświęconemu pairingowi Eren x Levi.
Osobiście zakochałam się w anime, jak i w mandze. O tego bloga zadbam bardziej, niż o pozostałe, gdyż tego chcę prowadzić "na czysto", bez długoterminowych przerw. Jeżeli kogoś zainteresuje moja pozostała twórczość, zapraszam na mój profil! ^w^ Prowadzę bloga o tematyce yaoi, tym razem o zespołach visual kei/j rock.
Co do opowiadania, myślę, że seria ta będzie miała wiele rozdziałów. Ale o tym zadecyduje moja zdradliwa wena.
Mam nadzieję, że rozdział przypadł wam do gustu i będę miała dla kogo go rozwinąć! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wyraź swoją opinię! :3